Ten wyjazd był lekiem na całe zło zbliżającej się zimy. Po naszym krótkim lecie, spędzonym nad Bałtykiem, chcieliśmy przedłużyć sobie ostatnio nabytą witalność słońcem z południa. A przy tym miało być względnie niedrogo w stosunku do atrakcyjności oferty.
Pobyt: 8 dni
Czas: Przełom listopada i grudnia
Uczestnicy: Mama, Ciocia, Pierwszoklasistka, Przedszkolak (5 lat), Wózkowiec biegający (2 lata)
Cel : Względny odpoczynek, rozrywka – bez wysiłku.
Ten wyjazd był lekiem na całe zło zbliżającej się zimy. Po naszym krótkim lecie, spędzonym nad Bałtykiem, chcieliśmy przedłużyć sobie ostatnio nabytą witalność słońcem z południa. A przy tym miało być względnie niedrogo w stosunku do atrakcyjności oferty. Po miesięcznych poszukiwaniach udało się zarezerwować rozsądną ofertę.
Podróż nie była uciążliwa, lądowanie na wyspie ok. 20 km. od centrum turystycznego. Szybki transfer do hotelu i wymarzone łóżka – przylecieliśmy w nocy.
Hotel okazał się miłym i pustym miejscem. Tylko ok. 10% obłożenie, głównie przez emerytów z zachodniej Europy. Przez kolejne dni napawamy się ciszą, spokojem, przestrzenią. Możemy przeskakiwać z leżaka na leżak – w ciągu dnia, od 11:00 do 15:00 temperatura ok. 25 stopni pozwala na przyjemne polegiwanie. Tylko woda w basenie na zewnątrz zimna, choć dzieciaki próbują, jak mogą. Czasem same wpadają do wody, jak to na basenie. Na szczęście jest jeszcze basen kryty.
W tym okresie hotel uwolniony jest od dziennych animacji, klubik dla dzieci jest zamknięty. Animatorzy „na etacie” smętnie snują się po korytarzach hotelowych, z niewymuszonego przyzwyczajenia i tak zaczepiają dzieci, przynoszą im piłki, bawią się z nimi. Dzieciaki przepadają za czarnowłosymi chłopakami, uśmiechniętymi i na prawdę przyjaźnie nastawionymi do dzieci. To charakterystyka krajów arabskich, małoletni są zawsze mile widziani.
Po hotelu niesie się tupot stóp moich milusińskich, przerywany ich krzykami. „Stateczne” Niemki i Francuzki, (uwaga – często topless!), uśmiechają się do tych samych animatorów, do których lgną moi podopieczni. Wieczorami organizowane są prawdziwe animacje, potańcówka z krótkim programem artystycznym. Zachwycają nas Berberki tańczące z wielopoziomową układanką z glinianych garnców na głowie. Ten rodzaj tańca brzucha przyciąga wzrok sprawnością wykonawczyń, które aparycją nie przypominają w niczym roznegliżowanych, często krzykliwie wystylizowanych tancerek brzucha.Tutaj ruchy biodrami wykonują dość obfite panie, które są już na pewno mamami, a może nawet babciami. A moi podopieczni? Uwielbiają przesiadywać wieczorami przy barze, „rozmawiać” z animatorami, popijać sprite’a przez słomkę.
W pobliżu jest jeszcze piaszczysta plaża, ale nie stanowi ona dla dzieci wyjątkowej atrakcji (może za dużo tam dromaderów i naganiaczy).
Hotel poza sezonem zdał egzamin (uff!).
Ale nasza wyprawa to nie tylko hotel (choć z założenia mieliśmy wypoczywać). Postanawiamy wykupić dwie wycieczki – półdniową po wyspie i jednodniową na stały ląd.
Wycieczka z opisu wydaje się niezwykle ciekawa – decydujemy się szybko. Nasz bus przeprawią się promem na ląd, gdzie można zobaczyć tradycyjne dla tego regionu, wykute w skale domostwa Berberów. Najpierw zatrzymujemy się w wiosce, gdzie miła kobieta oprowadza nas po swym gospodarstwie. Jesteśmy zachwyceni innością i wyjątkowością tego miejsca, choć w głowach nam się nie mieści, że można tak mieszkać. Jednakże skalne mieszkania zapewniają mieszkańcom pustyni naturalną „klimatyzację” i schronienie przed słońcem. Zawsze można też rozbudować lokum, drążąc kolejną izbę. Uwagę dzieci przykuwają uformowane w skale „łoża”, dotykają je i z niedowierzaniem kręcą głowami. Twarde.
Potem udajemy się do Douz, wrót Sahary. To port przesiadkowy na dromadery. Ponieważ nie chcemy bankrutować ani narażać latorośli na niekontrolowany wypad na jednogarbnym, decydujemy się wszyscy dostać na pokład bryczki zaprzężonej w wysłużoną szkapinę. Długo targujemy się – tu wyjątkowo ceny stanęły w miejscu, jest cennik i pustynni biznesmeni nie chcą nam iść na rękę. Wypracowujemy kompromis – krócej i taniej. Słońce jest ostre, to rozsądny wybór. Dzieci traktują tą wycieczkę jak krótką podróż do wielkiej piaskownicy. „Piaskownica” ma jeszcze jedną zaletę – wydmy. Mozolnie wdrapujemy się, żeby rozejrzeć się po okolicy. No i zaczyna się szaleństwo. Dzieciaki turlają się w dół i znów wspinają, by się sturlać lub zjechać na własnym siedzeniu. Piach we włosach, radość nielimitowana. Jednakże woźnica pospiesza nas – koniec postoju, wracamy.
Końcowym etapem wycieczki jest zwiedzanie hotelu Sidi Driss, składającego się z 5 wydrążonych w piaskowcu dziedzińców, pomiędzy którymi biegną podziemne tunele. Miejsce cieszy się też dużym zainteresowaniem ze względu na to, że jego wnętrza posłużyły jako scenografia do niektórych ujęć „Gwiezdnych wojen”. Do tej pory zachowały się elementy scenografii dodatkowej. Dzieciaki chętnie fotografują się na ich tle. Powrotowi z wycieczki towarzyszy piękny, pustynny zachód słońca i przeprawa promem.
Z samego rana, gdy jest jeszcze całkiem zimno, udajemy się na zwiedzanie muzeum etnograficznego. Znajdujemy tam opisy obyczajów dżerbiańskich, stanowiących przekrój życia tradycyjnych rodzin, od narodzin ich członków do śmierci. Wszystko zilustrowane jest scenkami rodzajowymi prezentowanymi przez figury ubrane w tradycyjne stroje.
Djerba słynie z wyrobów ceramicznych – wizyta w wiosce Guellala jest punktem obowiązkowym. W warsztacie garncarskim dzieci dostają po małym, glinianym wielbłądzie, bez względu na to, czy coś kupujemy, czy nie. Do tego prezentowany jest pokaz sztuki garncarskiej.
Po drodze zwiedzamy jeszcze warsztat tkacki i kończymy podróż w mieście Houmt Souk. Dzieci nie są zbyt zmęczone – wszak wycieczka ta trwa tylko pół dnia.
Ponieważ ta wyprawa nie zaspokoiła naszej ciekawości, wybieramy się jeszcze na własną rękę bryczką (to popularna turystyczna taksówka). Woźnica, o tej porze roku przymuszony sytuacją ekonomiczną jest bardzo chętny do targowania się i do opuszczenia ceny. Za niewielką kwotę, nie grymasząc obwozi nas po okolicznych dróżkach w głąb wyspy, opowiadając o niej prostym, ale komunikatywnym językiem niemieckim. Po drodze oglądamy tradycyjnie budowane, pobielane proste domy z małymi oknami, których rozmiar zapewnia ochronę przed słońcem.
Wizytujemy też farmę krokodyli nilowych, których natłok przyprawia nas o mocniejsze bicie serca (krokodyle na nasz widok pewnie też doznają tego uczucia).
Przed wylotem wybieramy się jeszcze na targowisko w Midoun. Tu też mamy szczęście, jeśli chodzi o targowanie się, trochę gorzej ze znajomością realiów – za rogiem zawsze jest taniej. Dzieci z upodobaniem wybierają gadżety dla siebie – drewniane węże, krokodyle, spreparowanego skorpiona, ceramikę.
Dziś jako wspomnienie tej wycieczki na stole stoi duży ceramiczny ażurowy talerz z Djerby, idealny do prezentacji owoców.
Autor: Marhela
Artykuł "Wyspa spokoju - Djerba" został wyróżniony w konkursie "Podróżowanie jest fajne".
Zdjęcia: Marhela