Od wielu lat w okolicach września słyszymy to samo – „Teraz to się zacznie”. Tak było, gdy dziecko chodziło do przedszkola i tak jest teraz, w szkole. Co ważne, przed każdą kolejną klasą. Różni ludzie, którzy często sami są rodzicami wieszczą, że teraz się zacznie i z jakiejś przyczyny brzmi to złowieszczo.
W przypadku dzieci młodszych to może być w jakiś sposób uzasadnione, bo one znajdą się w zupełnie nowym środowisku, którego nie znają. Ale starsze? Przecież już wiedzą o co chodzi. Dawno mają za sobą lęki separacyjne.
Problem wydaje się być bardziej złożony w przypadku dzieci z zaburzeniami rozwoju w spektrum autystycznym. One jakby z definicji ich diagnoz mają trudniej. Trudności w kontaktach społecznych i utrudniony kontakt z innymi jest sporą przeszkodą. Tym dzieciakom po prostu ciężej nawiązać zwykłe znajomości, o zbudowaniu i rozwijaniu przyjaźni nawet nie wspominając. I tego nie można zrobić za nie. Muszą próbować i odnajdywać się same, choć robią to zazwyczaj pod nadzorem nauczycieli i opiekunów.
Właściwie powinienem napisać, że nie mam pojęcia. Bo to nie jest prosta sprawa i dzieciaki wrażliwsze spotka na pewno kilka trudnych chwil, których najprawdopodobniej nie da się uniknąć. Grupa małych ludzi, to jest coś mało przewidywalnego. Zdarzają się w nich różne, czasem mało fajne zachowania. Wydaje się jednak, że to co najważniejsze, to dawać dziecku wsparcie i budować w nim wysokie poczucie wartości. Tu nie chodzi o to, by czuło się najlepsze (albo by do tego dążyło) - bo zawsze w końcu trafi się ktoś kto będzie bardziej kompetentny. Tu chodzi bardziej o zaufanie do siebie. O pewność swoich umiejętności.
Trzeba też z dzieckiem rozmawiać o szkole. Jeżeli coś nas w tych relacjach zaniepokoi to rozmawiać o tym z nauczycielami. Szukać rozwiązania problemów jeśli się pojawią i zawsze pokazywać dziecku, że nie jest samo, że ma kogoś z kim może się podzielić najbłahszą nawet sprawą.
Poza tym, czyli poza funkcjonowaniem w grupie rówieśniczej, jest nauka, czyli właściwie to po co dziecko chodzi do szkoły. Najszczęśliwsi są rodzice, którzy odkryli, że oceny ich dzieci nie są najważniejsze na świecie, dlatego że faktycznie nie są. Nie chodzi oczywiście o to, żeby wszystko odpuścić. Chodzi o to, żeby nie kazać dziecku walczyć ponad siły. I jeszcze jakoś się dogadać w sprawie zadań domowych, bo w większości szkół są zadania domowe.
To wszystko oczywiście zaczyna się od relacji rodzica z dzieckiem. Czym lepiej ona funkcjonuje tym łatwiej się dogadać, a to zawsze pomaga w najzwyklejszym życiu. W chodzeniu do szkoły i odnoszeniu sukcesów w niej też. Bo nawet jeśli nie ma presji, to sukcesy się zdarzają. Podobnie jak różne kłopoty, czyli uwagi na temat zachowania naszych dzieci.
Kluczem wydaje się, jak zwykle, by zachować rozsądek. Nie wymagać za wiele i nie opuszczać dziecka w jego zmaganiach. Dawać mu wsparcie i pomoc w rozwoju zainteresowań. Nie zapominać o pokazywaniu szacunku do życia, a więc również innych ludzi, ale nie tylko. I nie przygotowywać dziecka w szkole na najgorsze. Na to, że będzie musiało walczyć. Już lepiej niech opowiada o trudnościach. Nie bać się o obecność dziecka w szkole, chyba, że chcemy robić jak w tym żarcie:
„Przychodzi do psychologa trzylatek z rodzicami i mówi:
- Oni się boją, że nie poradzę sobie w przedszkolu.”
Zdjęcie: Fotolia.pl
Z wykształcenia jestem informatykiem, a moja wielka pasja to pisanie. Interesuję się filozofią i poezją, ale nie unikam również psychologii.
Od kilku lat aktywnie zajmuję się wychowaniem i terapią syna (który ma Zespół Aspergera). Pisałem o tym bloga („King Kong i ojciec karmiący”) i stronę na Facebooku.
Uważam, że rodzicielstwo, to szansa na rozwój.