Jakiś czas temu odwiedziła nas znajoma ze swoją ośmiomiesięczną córeczką Alicją. Patrząc na malutką Alę z uśmiechem wróciłem trochę do przeszłości, do czasów sprzed pięciu lat, kiedy sami byliśmy świeżo upieczonymi rodzicami. Nie wiedzieliśmy zupełnie nic o tym, jak wychować dziecko, za to przeżyliśmy prawdziwe "trzęsienie życia". Jak to było pięć lat temu?
Dziecko to endorfiny. Szczęście. To codzienny uśmiech na twarzy rodziców. Dla nas obojga, Szymon był dzieciakiem, który "dawał czadu" nocą. Normą było zarywanie snu. A mimo to jednak dawaliśmy radę. Właśnie dzięki temu "powerowi". Na szczęście endorfiny są przecież uwalniane w nieskończonych niemal ilościach, gdy kilkudniowy dzieciaczek zasypia na rękach i słychać jego spokojny oddech, prawda ;)?
A z drugiej strony... Wymiękaliśmy. Niczym kostka masła na rozgrzanej patelni. Bo pojawienie się dziecka to również zmęczenie. Ból mięśni od noszenia na rękach i uspokajania "płaczka", ból oczu od niedospania, ból głowy od... całej reszty. W czasie ciąży nasze maleństwo dostawało wszystko, co potrzebne, tutaj, po wyjściu na ten (podobno...) lepszy świat musiało zdać się na opiekę dwójki dorosłych, którzy nie umieli nic i dopiero się uczyli. Do teraz dziwię się na przykład, że nie było u nas ani razu interwencji nasłanej przez sąsiadów policji - bo Szymek kąpiel traktował jak torturę.
No właśnie. Wychowanie dziecka to nigdy nie jest tylko "zastrzyk endorfin" czy wyłącznie "płacz, pot i łzy" ;). To sinusoida. Gdy pojawia się dziecko, to przez nasze życie przechodzi prawdziwe trzęsienie. Nic już nie jest tak, jak było dotychczas. A potem wsiadamy do samochodu zwanego wychowaniem i zaczyna się jazda pełnym gazem górską drogą. Czasem z górki, kiedy maluch już śpi i daje odsapnąć. Czasem z mozołem pod górkę, kiedy dziecko daje w kość i my nie mamy już siły. Podręcznikowa sinusoida. W górę i w dół, a gdzieś na tej szalonej linii byliśmy my. Pełni endorfin, gdy jechaliśmy w dół, odpoczywając w czasie drzemki dziecka i równie pełni kortyzolu, gdy sami mieliśmy ochotę płakać nad płaczącym dzieckiem.
Kolejną zmianą, jaka zachodzi przy trzęsieniu życia, zwanym rodzicielstwem jest zmiana priorytetów. Nasze dziecko stało się dla nas – i cały czas jest – najważniejsze. Wszystkie decyzje, zaczynając od „zwykłego” mydła do kąpieli po wybór samochodu – podejmowaliśmy uwzględniając w pierwszej kolejności jego potrzeby i możliwości. I to chyba jest naturalne, każdy rodzic stara się, by to właśnie jego dziecku było jak najlepiej.
Najlepiej, to również najbezpieczniej. Zaskoczyła mnie zmiana, którą sam w sobie zauważyłem, gdy Szymek był już trochę starszy – gdy zaczął się samodzielnie poruszać. Nagle zrozumiałem, że nasze mieszkanie stało się śmiertelną pułapką, pełną niebezpiecznych miejsc. I nie przesadzam. Fascynujące jest, jak rodzice małych dzieci na rodzinnym spotkaniu, w restauracji, czy chociażby we własnym domu po prostu widzą więcej. Mam tutaj na myśli odruchowe stawianie filiżanki z gorącą herbatą o wiele dalej od krawędzi stołu, czy zagradzanie drogi małym łapkom do sztućców. A rozmowa? Coś w tym jest bo, z jednej strony dorośli rozmawiają ze sobą, z drugiej i tak cały czas monitorują, co robi dziecko, czy nie schodzi z dywanika, czy nie sięga po coś niebezpiecznego.
Cóż, chyba właśnie tak to wygląda. Pamiętam, jak sam tłumaczyłem kwestię zostania ojcem jednemu z moich znajomych. Dyskusja skończyła się stwierdzeniem, że tego nie da się tak po prostu wytłumaczyć. To trzeba przeżyć samemu i zrozumieć. Wtedy dopiero można odczuć, że czasem może i człowiek ma serdecznie „dość”, gdy po raz któryś trzeba w nocy wstać do płaczącego malucha, a rano do pracy, ale... Potem maluch kładzie się na naszej piersi, zasypia i... znów endorfiny robią swoje ;). Bo czy da się wytłumaczyć akwariowej rybce, że za ściankami ze szkła są morza i oceany? Nie, ona sama musi to zobaczyć, i zrozumieć, że jej szczęście w akwarium było o wiele, wiele mniejsze.
Zdjęcie: fotolia.pl
Prywatnie mąż, a od 2009 r. również ojciec. Urodził się w sierpniu 1982-ego. Żyje i pracuje dzieląc różne pasje. Z wykształcenia i zawodu pedagog i grafik, z zamiłowania pisarz-amator.
Wolne chwile spędza pisząc prozę na nieodłącznej komórce. Gdy nie pisze, czyta polską fantastykę, słucha muzyki albo spędza czas z synkiem na placu zabaw. Prowadzi również bloga: www.tataszymona.blogujacy.pl