Przed wakacjami zastanawiałem się wraz z Mamą Sz. nad dylematem, czy w ogóle brać nasze czteroletnie dziecko na zagraniczne wakacje, czy nie. W zasadzie jednak dość szybko stało się jasne, że lecimy z nim. I tu pojawiło się kolejne pytanie: jak zabrać czterolatka na wakacje, żeby „było dobrze”? Oto moja prywatna checklista.
My zaczęliśmy przygotowywać się do wyjazdu od samego początku, czyli od wyboru miejsca docelowego. Jasne, że jadąc z dzieckiem na wakacje nie mogliśmy zdecydować się na last minute w jakieś losowo wybrane okazyjną ofertą miejsce. Poszukaliśmy tureckiego hotelu polecanego dla rodzin z dziećmi, a dopiero potem znaleźliśmy ofertę biura, w którym ten hotel był dostępny.
Zdecydowaliśmy się na Holiday Garden Resort. Występuje w ofercie kilku biur podróży i według reklamowych folderów jest dostosowany właśnie do rodzin z dziećmi. Teraz, po wakacjach, mogę z czystym sumieniem polecić to miejsce, Szymon dobrze się w nim czuł i bawił.
Z niewiadomego dla mnie powodu godziny wylotów do/z naszych wymarzonych wakacji potrafią być koszmarne. Termin wakacji wybraliśmy właśnie z uwagi na godziny odlotów - z Polski wylecieliśmy o 14:20, z Turcji o 11:00. Jeżeli dziecko źle znosi trudy nocnych podróży, warto zwrócić na to uwagę.
Ale zanim był hotel, była podróż samolotem, dla nas wszystkich pierwszy raz. A wiadomo, że jak samolot, to i bagaż. Również ten podręczny. O bagażu głównym nie będę pisał. Poza wagą w zasadzie nic nas nie ograniczało. Ale podręczny to trochę inna sprawa. Problemem na przykład był brak płynów, co przy wyjeździe z dzieckiem może być problematyczne. Na szczęście specjalne kaszki czy mleczka dla małych dzieci są dopuszczane, ale tylko w ilości potrzebnej na czas lotu. Warto więc sobie do podręcznego zabrać odpowiednią ilość, a resztę umieścić w bagażu głównym.
Gorzej z napojami. Wszelkie wody mineralne, soczki i inne napoje zostaną skonfiskowane, obowiązuje limit 100 ml (połowa soczku z rurką), choć dla niemowlaków są w samolocie odstępstwa. Pozostaje nam sklep wolnocłowy. Niestety, w Katowicach, z których wylatywaliśmy, znaleźliśmy olbrzymi wybór alkoholi i ... wodę mineralną. Niestety żadnych soków i wód dla dzieci nie było.
Jeśli chodzi o sam lot, to wiele razy mówiliśmy Szymonowi, że polecimy i czekał wręcz na wylot. Start oraz lądowanie nie było problemowe, Szymon miał tylko kilka momentów małego strachu w trakcie schodzenia z wysokości przelotowej. Warto jednak pamiętać o jakimś zajęciu dla dziecka na czas lotu - bo tak naprawdę po prostu trzeba było siedzieć przez trochę ponad dwie godziny na fotelach. W naszym przypadku był to tablet z bajkami. Szymon oglądał, ale też przez dużo czasu patrzył za okno.
Zanim w ogóle wykupimy wakacje, warto przemyśleć ofertę all inclusive. Dla rodziców z małym dzieckiem to chyba jedyne rozsądne wyjście. Bo jak wytłumaczymy dziecku, że nie może zjeść tureckiej pizzy czy naleśnika, bo nie ma ich w naszym pakiecie? Jadąc bez dziecka można sobie to „odpuścić”, ale z dzieckiem tylko i wyłącznie „all in”. W naszym przypadku było to tym bardziej ważne, że Szymon jest strasznym niejadkiem i na szczęście mając „all in.” mieliśmy większe szanse na to, żeby cokolwiek zjadł. Nie wspomnę też o stojących w kilku punktach hotelu automatów z wodą i sokami - w systemie all inclusive za darmo.
Kolejną rzeczą, o jakiej warto pomyśleć przed wyjazdem, to ubezpieczenie. Oferta biura zwykle ma w pakiecie jakieś ubezpieczenie, ale jadąc z dzieckiem warto wydać te kilka groszy więcej (w skali całych wakacji; ubezpieczenie na wypadek szpitalnego leczenia oraz transportu do kraju dla naszej trójki wyniosło 78zł na kwotę 200 000 złotych dla każdego z nas) tylko po to, by naprawdę nie mieć problemów.
Następna ważna rzecz, to odległość od lotniska. W przypadku naszego hotelu, były to dwie godziny jazdy autobusem (na szczęście klimatyzowanym) i dla nas był to górny limit. Szymon co prawda zasnął w autobusie, ale potem w hotelu się obudził i marudził zapłakany, był totalnie zmęczony podróżą. Na szczęście tylko pierwszego dnia. Tym niemniej odległość od lotniska to ważna sprawa dla kogoś, kto wybiera się z dzieciakiem na wakacje i warto to sprawdzić przed wylotem.
Po przybyciu na miejsce zwykle rezydent informuje nas o wycieczkach. Cóż, tutaj też mamy pewne ograniczenia, bo przecież z dzieckiem nie przejdziemy przez kurs nurkowania na przykład. Terenowe safari w dżipach też raczej odpada. I pojawia się - znów - problem odległości. My zdecydowaliśmy się na jedną wycieczkę do delfinarium i aquaparku odległego o pół godziny jazdy autobusem. Szymon był zadowolony, my też.
I chyba ostatnia, ale najważniejsza rzecz - nasze nastawienie do wyjazdu. Jedziemy z dzieckiem, więc nie będziemy mogli w pełni odpocząć, odreagować. Tak było przynajmniej w naszym przypadku. Wiadomo, że dziecko leci z nami, więc relaksujemy się i odpoczywamy na tyle, na ile ono nam pozwoli. W naszym przypadku było to więcej, niż wystarczająco i w tej chwili nie umiem sobie wyobrazić, że dziecko zostaje z dziadkami, a my lecimy sami.
Zdjęcie: Fotolia by © Ljupco Smokovski All right reserved
Prywatnie mąż, a od 2009 r. również ojciec. Urodził się w sierpniu 1982-ego. Żyje i pracuje dzieląc różne pasje. Z wykształcenia i zawodu pedagog i grafik, z zamiłowania pisarz-amator.
Wolne chwile spędza pisząc prozę na nieodłącznej komórce. Gdy nie pisze, czyta polską fantastykę, słucha muzyki albo spędza czas z synkiem na placu zabaw. Prowadzi również bloga: www.tataszymona.blogujacy.pl