Każdy prawdziwy mężczyzna musi zbudować dom, posadzić drzewo i mieć syna. Podobno i nie zawsze w tej kolejności. Ale tak się mówi. A na ile to prawda? Albo ilu mężczyzn, mężów, ojców bierze pod uwagę te trzy "zadania prawdziwego faceta"?
U mnie było zupełnie inaczej. Tak naprawdę, to zawsze chciałem mieć córkę. Planowałem, że będzie Dominika. Gdy jeszcze z Mamą Sz. nie znaliśmy płci naszego rosnącego Rodzynka, to chodząc po sklepach zachwycałem się ubrankami dla małych dziewczynek. Do teraz pamiętam taką jedną cudowną sukieneczkę, oczywiście obowiązkowo różową z wielką, czarną czachą. No i jak tu się nie zakochać w myśli, że będzie córka? Jakoś tak nie wiedząc nawet, z jakiego powodu, upewniłem się właśnie, że będzie córka, Dominika.
A potem, któregoś razu, w trakcie trójwymiarowego USG dziecię nasze pokazało się w całej krasie. W dodatku od razu tak, że nie było wątpliwości, że to zaplątała się pępowina, że coś nie jest wyraźne. Jednak chłopak. I Mama Sz. z uśmiechem poczuła satysfakcję, bo od samego początku była przekonana, że to jednak będzie chłopiec. A ja trochę zasmucony, przyjąłem fakt, że jednak syn.
Wtedy, gdy się dowiedzieliśmy, trzeba było również zmienić imię. Ja pamiętając swoją pewność, że zostanę tatą Dominiki, byłem za męską wersją tego imienia. Niestety z kolei Mamie Sz. to imię nie pasowało i stanęło na Szymonie. I od dnia badania oswajałem się z myślą, że zamiast różowych sukienek będę się rozglądał za niebieskimi dżinsami. I że zostanę tatą Szymona.
Do tego najważniejszego dnia w pełni pogodziłem się - bo wtedy tak naprawdę to odbierałem - że będę miał syna Szymona. Kupowaliśmy niezbędne rzeczy w kolorze niebieskim i cieszyliśmy się, że będziemy rodzicami.
Po długotrwałym, prawie dobowym przebywaniu w klinice po raz pierwszy w życiu widziałem mojego syna. To uczucie, ta świadomość, że patrzy się na swoje dziecko, któremu dało się życie, daje niesamowitą dawkę satysfakcji. Taki wielki "power". I dla mnie w ułamku sekundy przestała liczyć się rzecz tak błaha, jak płeć. Stałem się Tatą Szymona. Przecież to nie ma żadnego, absolutnie żadnego znaczenia - syn, czy córka. Kochane, wspaniałe, najpiękniejsze dziecko - nasze. Teraz, gdy Szymon ma cztery lata, cieszę się, że to Szymon, a nie Dominika.
I faktycznie, fajnie jest mieć synka. Bo razem z synkiem wybieram kolejne autka do kolekcji. Bo umiem narysować samochody, które Szymon chętnie koloruje, a na drzwiach jego pokoju wisi tor dla "resoraków". I lubimy pograć w piłkę. A Szymon, gdy spacerujemy po mieście, co chwilę krzyczy z autentyczną radością w głosie: "Tato! Patrz, jakie auto!". Lubi auta. I piłkę. Z córką pewnie byłoby inaczej. Lalki, zwierzątka, bez samochodzików. No i ubranka. Czyli nie ma żadnych różowych sukienek z czachami. Ale są za to koszulki i dżinsy. I czasem Szymon wygląda jak ja. I to też jest fajne.
Poza tym jest jeszcze jedna kwestia, której w ogóle tak naprawdę nie brałem pod uwagę, gdy czekaliśmy na narodziny naszego dziecka. I tak naprawdę, chyba na szczęście o tym zupełnie zapomniałem, oszczędzając sobie tym samym wielu obaw. Szymon urodził się zdrowy. Nie było żadnych komplikacji, żadnych wad, żadnych problemów. Odchorował swoje po narodzinach, ale tak naprawdę te problemy były niczym.
I właściwie to chyba jest najważniejsze. By dziecko od samego początku było zdrowe. Chłopiec, czy dziewczynka, to tak naprawdę sprawa drugorzędna. Bo fajnie jest mieć chłopca. I fajnie jest mieć dziewczynkę. Ale najfajniej jest mieć zdrowe dziecko.
Zdjęcie: Fotolia
Prywatnie mąż, a od 2009 r. również ojciec. Urodził się w sierpniu 1982-ego. Żyje i pracuje dzieląc różne pasje. Z wykształcenia i zawodu pedagog i grafik, z zamiłowania pisarz-amator.
Wolne chwile spędza pisząc prozę na nieodłącznej komórce. Gdy nie pisze, czyta polską fantastykę, słucha muzyki albo spędza czas z synkiem na placu zabaw. Prowadzi również bloga: www.tataszymona.blogujacy.pl