Kochacie swoje dzieci nieprzytomnie? To zapomnijcie o nadopiekuńczości. Dzięki temu one będą się lepiej rozwijać, a Wy będziecie spokojniejsi. Bo dzieci to naprawdę twarde jednostki!
Najpiękniejsza Córka Świata podskakuje na łóżku w rytm wydobywających się z mini wieży koszmarnych, aczkolwiek nieśmiertelnych popisów wokalnych Majki Jeżowskiej i z nieukrywanym zainteresowaniem obserwuje moje poczynania. A ja używając niewielkiego nożyka i klnąc pod nosem na czym świat stoi, zeskrobuję cierpliwie wszechobecne pasma plasteliny. Właśnie tak. Maź we wszystkich kolorach tęczy pokryła wszystko: krzesła, stół i ściany a przede wszystkim stolik pracy twórczej mojej Księżniczki. A wszystko dlatego, że w przedszkolu odkryto ostatnio "rzeźbiarstwo".
I niech Bóg na niebie spróbowałby dziś wyrazić jakąkolwiek krytyczną opinię na temat nowej pasji mojego dziecięcia. Ja nawet nie próbuję. Mam świadomość, że sam Stwórca przegrałby dyskusję na temat tego, że bliżej nieokreślony kształt złożony z czarnej i białej plasteliny to "taki śliczniutki piesek".
No więc klnę pod nosem i czyszczę wszelkie pozostałości po dziele Księżniczki. A klnę nie dlatego, że mi się ta twórczość nie podoba – wręcz przeciwnie, jestem nią zachwycony. Wszelkie zwroty godne przedwojennego szewca kieruję pod adresem własnym. Bo nie byłem wystarczająco spostrzegawczy by odpowiednio wcześnie zareagować na sygnały ostrzegawcze. Co niewątpliwie zawczasu uchroniłoby mnie przed tą tytaniczną pracą.
A przecież wszystko miałem podane na srebrnej tacy: wystająca z buzi, przygryziona zębami końcówka języka, wpatrzone w jeden punkt zmrużone oczy i przede wszystkim ciężkie, rozdzierające wręcz powietrze westchnienia. To wszystko powinno było dać mi jasno do zrozumienia: Księżniczka TWORZY. Co z kolei oznacza, że będę miał co robić. No i mam za swoje. Pozostało mi posłuszne wykrzykiwanie ochów i achów na widok "pieska" i … sprzątanie.
Powiecie, że przecież każde dziecko ma swoje unikalne pomysły, a każdy rodzic musi chcąc nie chcąc ponosić ich konsekwencje. No niby tak. Ale tu przejdziemy do sedna – ja zawsze byłem wręcz przeraźliwie zapobiegliwy, żeby nie powiedzieć - nadopiekuńczy. Zawsze trząsłem się o Księżniczkę i co więcej wcale się tego nie wstydzę!
Chcecie przykładów. Bardzo proszę: pierwsza kąpiel Księżniczki? To ja jej dokonałem, bo uznałem, że moje ręce trzęsą się jednak trochę mniej niż ręce M. Ale gdy zanurzyłem głowę córci pod wodę … o mało nie umarłem. Krzyki świadczące o tym, że przeżyła zabieg w moim wykonaniu dotarły do mnie dopiero po 2, może 3 sekundach i dopiero wtedy moje serce zaczęło znów pracować.
Po miesiącu pojawiła się niejaka "środowiskowa". Oczywiście przyszła w inny dzień niż ten, na który się umówiła. Ponoć żeby nas zaskoczyć – to zdaje się ich ulubiona praktyka. Zajrzała tu i ówdzie, poszwendała się trochę i ogłosiła, że dziecko ma za sucho w nosku i należy kupić do pokoju nawilżacz. Oczywiście tatuś rzucił się do sklepu, w którym stały tylko egzemplarze za kilkaset złotych - no ale co tam, dziecku jest to potrzebne!
Przed totalną katastrofą uratował mnie znajomy, którego spotkałem w drodze do kasy i który jest już dumnym posiadaczem trójki dzieci w wieku różnym. Złapał mnie za kołnierz, zabrał spod pachy wyszukany sprzęt i odstawił go na półkę. Poradził żeby na kaloryferach porozkładać namoczone ręczniki, a oszczędzoną kasę wydać na coś mądrzejszego. On wyszedł ze sklepu krokiem luzaka, a ja spięty niczym agrafka. Ale dziś jestem mu za to wdzięczny.
Inny przykład. Moje ukochane spały, a ja w środku nocy wygotowywałem smoczki na butelki. No, żeby wszystko było sterylne i gotowe jak Księżniczka zgłodnieje. Siedziałem przy stole w kuchni i… nagle obudził mnie okrutny smród przypalanej gumy. Oczywiście zasnąłem, woda się wygotowała a smoczki? No cóż – usmażyły się, czemu towarzyszyły gigantyczne kłęby dymu i pokłady wspomnianego już smrodu. Pomyślałem: "O matko! Zatrułem dziecko!" – no więc szybko do samochodu i do szpitala. Oczywiście spirometria wykazała, że nie jestem dzieciobójcą. Nie stało się dokładnie nic, a dziecię po prostu słodko spało i miało w nosie jakiś tam dym.
Takich przypadków mam w zanadrzu jeszcze conajmiej kilka. Za każdym razem podchodziłem do kolejnych nieszczęść z coraz większym spokojem. I wiecie co? Doszedłem do wniosku, że dzieci są rodzicoodporne. Bo przecież, gdyby było inaczej ludzkość skończyłaby się gdzieś w okolicach walki o ogień. A skoro przeszliśmy etap koła, żarówki a nawet latamy na księżyc to musi oznaczać, że chociaż ciało noworodka składa się w 75% z wody, to jednak jest ono całkiem twarde.
Suma sumarum zrobiłem się mniej przeczulony (tylko trochę) ale dzięki temu mniej nerwowy. A że mam więcej sprzątania? No cóż … Ale za to więcej dzieł sztuki. Może kiedyś, jak Księżniczka będzie już sławną artystką przynajmniej nieźle na nich zarobię …
Zdjęcie: Fotolia by © Gorilla All rights reserved