Pamiętam jak dziś powrót żony ze szpitala z nową, najmłodszą mieszkanką naszego domu – nowo narodzoną córeczką. Tak się jednak złożyło, że zaraz następnego dnia na anginę zachorował nasz starszy syn. Aby ratować kilkudniowe maleństwo przed infekcją zabrałem chore dziecko i wyjechałem z nim do rodziców.
Przez wysoką gorączkę synek nie miał ochoty na nic i był marudny 24. godziny na dobę. Nakłonienie go do przyjęcia antybiotyków przypominało wielką batalię dyplomatyczną. Pewnie to znacie z autopsji. U nas pomogło podawanie leków strzykawką załączoną do syropów przeciwgorączkowych, więc polecam. Szczególnie noc, gdy gorączka się wzmagała, była najtrudniejszym dla nas obojga czasem w ciągu doby.
Cały tydzień był czasem walki – synka z chorobą i moją z egoizmem. Pierwszego dnia łudziłem się, że opiekując się chorym dzieckiem zdołam jednocześnie nadrobić zaległości z pracy, pozałatwiać różne sprawy i samemu trochę odpocząć. Szybko jednak zostałem wyprowadzony z błędu – Adaś potrzebował mnie całego non-stop. Dopóki to do mnie nie dotarło, męczyłem się próbując „rozerwać” na dwie strony.
W momencie gdy uświadomiłem sobie, że obok bycia z Adasiem nic innego nie zrobię, przestałem się szarpać z czasem i spędziłem niezapomniany – choć trudny i wymagający – czas z synkiem. Wymagał on wiele poświęceń z mojej strony, ale zaowocował naszym wzajemnym zbliżeniem.
Zdjęcie: Fotolia by © Renata Osinska
Szczęśliwy mąż i ojciec dwójki dzieci. Z wykształcenia i zamiłowania humanista zainteresowany wszystkim, co służy dobru człowieka. Pasjonat historii i dobrej literatury, meloman.