Kiedyś, gdzieś na spacerze rzucił mi się w oczy prawdziwy zabytek – dziecięcy rower „Reksio”, na którym sam zaliczałem pierwsze kilometry, upadki i otarcia, jeżdżąc w ... Tak, chciałem napisać w kasku, ale przecież 20-30 lat temu nikt z nas nie myślał o tym, by założyć kask. Ba, dla nas – ówczesnych dzieciaków – założenie kasku na głowę byłoby niezłym obciachem. W końcu im więcej siniaków i otarć, tym większy szacunek wśród rówieśników. I zacząłem wspominać. Zapraszam na subiektywny przegląd „metod wychowawczych” kiedyś i dziś.
Bo co? W „naszych” czasach nikt się nie przejmował takimi rzeczami. Sami chodziliśmy do szkoły, zarówno zimą, jak i latem, niezależnie od pogody, a sprzeciw kończył się znaną odpowiedzią – „jak ja byłem w twoim wieku, to do szkoły chodziło się przez 5-kilometrowy ciemny las”. I cóż, prawdę mówiąc, coś chyba w tym było. Zresztą, z tym chodzeniem do szkoły było tak, jak z zabawą poza domem – dzieci były dużo bardziej samodzielne i "samowystarczalne". Sami chodziliśmy na place zabaw czy boiska. Jedynym warunkiem był powrót na umówioną wcześniej godzinę – i w przestrzeganiu go całkiem nieźle pomagał pasek.
Oj tak, zdecydowanie. W czasach naszego – zwłaszcza – wczesnego dzieciństwa często słyszeliśmy to powiedzenie. I było to w pełni stosowane w praktyce – gdy dorośli się spotykali, zwykle mieliśmy „nakaz” bawienia się w innym pokoju i nie odzywania, gdy „dorośli rozmawiali”. Podobnie było z jakimikolwiek życiowymi decyzjami – to nasi rodzice podejmowali za nas decyzje na temat tego, jak mieliśmy się ubrać, na jakie zajęcia iść, czy do której szkoły pójść.
Nikt nam nie liczył kalorii, nie suplementował witamin. Nie było mowy o bilansowaniu diety. O to dbaliśmy zresztą sami – naszym ładunkiem witamin były jabłka i czereśnie prosto z drzewa, nieumyte. Za to często z robakami i równie często z sadu sąsiada. A potem szliśmy nad staw lub nad rzekę – oczywiście sami. Sami też chodziliśmy do lasu na jagody i nikt nie pamiętał o tym, by zbierać je tylko na wysokości od pół metra. Zawsze po takich wyprawach mieliśmy kleszcze, które mama usuwała sama bez większej paniki. Do tego jeszcze kilogramy zapewne już teraz ziemi i piasku, które zostały przez nas zjedzone razem z cukierkami, lizakami i co najmniej toną innych słodyczy, które upadły na nam ziemię... Jakoś nikt nie martwił się o naszą dietę, prawda?
Nie no, chyba jednak bezpieczeństwo nie było naszym głównym priorytetem ;-) Skakaliśmy po drzewach i bawiliśmy się w berka po placach budowy – byle było fajnie. Nikt nie patrzył na to, że na kolanach są siniaki i otarcia. Nawet gra w piłkę nożną była „na ostro”. Oczywiście, poza jednym wyjątkiem, który znany był absolutnie wszystkim graczom: „nie w szczepionkę”.
A skąd, przecież zwykle leczyła nas mama razem z babcią. W „cięższych” przypadkach przeziębień czy grypy najskuteczniejsze były metody naturalne – gorąca herbata, cytryna, własnej produkcji syrop z cebuli, czy nacieranie spirytusem i czosnek, a czasem bańki. Gdy teraz patrzę na zdrowie naszych dzieciaków i na zdrowie nas samych w ich wieku, to chyba... było jakoś tak lepiej, nie? A i jeszcze jedno - nikt nie sprawdzał, czy nie mamy pod kurtkami mokrych pleców, albo czy szalik wystarczająco ciasno otulał (raczej może... ściskał?) nasze szyje. A i tak byliśmy zdrowsi.
Tak pamiętam mniej więcej moje dzieciństwo. Wasze pewnie wyglądało podobnie. Nikt nas nie pytał o zdanie, nie było żadnych ADHD, psychologów, pedagogów czy innych tego typu opinii. To rodzice mieli decydujący głos w wychowaniu nas i nikt nie czepiał się, jeśli ktoś z nas oberwał paskiem za nieposłuszeństwo. Czy wyrośliśmy na złych, źle wychowanych, aspołecznych ludzi? Chyba nie. Ale z drugiej strony, dziś nie puściłbym już Szymona samego nawet na plac zabaw odległy o kilkaset metrów od naszego bloku. Świat się zmienił. Za naszych czasów więcej było życzliwości między ludźmi, ludzie się znali, mniej było samochodów i szalonych kierowców, mniej niebezpieczeństw (choć tu socjologowie pewnie się nie zgodzą). I metody czy środki wychowawcze też musiały się zmieniać. Nic na to nie poradzimy ... możemy tylko czasem powspominać z nostalgią stare, dobre czasy.
Zobacz również:
Jak wychować szczęśliwe dziecko? >>
Zdjęcie: Fotolia
Prywatnie mąż, a od 2009 r. również ojciec. Urodził się w sierpniu 1982-ego. Żyje i pracuje dzieląc różne pasje. Z wykształcenia i zawodu pedagog i grafik, z zamiłowania pisarz-amator.
Wolne chwile spędza pisząc prozę na nieodłącznej komórce. Gdy nie pisze, czyta polską fantastykę, słucha muzyki albo spędza czas z synkiem na placu zabaw. Prowadzi również bloga: www.tataszymona.blogujacy.pl