Z raportu "Wielodzietni w Polsce" opracowanego na zlecenie Związku Dużych Rodzin "Trzy plus" wynika, że w rodzinach wielodzietnych żyje 3,5 miliona Polaków. Przez część społeczeństwa takie rodziny postrzegane są negatywnie, sporo osób nie przebiera w słowach i bez ogródek nazywa je patologią. Czy takie głosy są uzasadnione? Czy faktycznie duża rodzina równa się patologia?
Spore kontrowersje wywołał rządowy program Rodzina 500 plus. Przewiduje on finansowe wsparcie dla rodzin posiadających co najmniej dwójkę dzieci – na każde dziecko, aż do ukończenia przez niego 18 lat, przeznaczone jest 500 zł miesięcznie. Pary, które decydują się na posiadanie drugiego potomka, dla części społeczeństwa stają się podejrzane – czy przypadkiem nie chodzi im tylko o ten finansowy dodatek? Czy tak naprawdę dziecko nie jest dla nich tylko narzędziem niezbędnym do zdobycia owych 500 złotych? Te wątpliwości podsycają medialne doniesienia o tragicznych wydarzeniach i skandalicznym traktowaniu dzieci przez niektórych rodziców. W oczach niektórych dofinansowanie z programu 500+ jawi się wówczas jako jedyny powód, dla którego niektórzy ludzie decydują się na kolejne dziecko. Jak ma się to do rzeczywistości? Cóż, każdy, kto miał bliższy kontakt z malutkim dzieckiem, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że 500 zł to tylko niewielka część wydatków, jakie należy na nie przeznaczyć. Dbajmy o to, by podejrzliwość i posądzenie innych o złe intencje nie było traktowane jako nasza cecha narodowa – naprawdę, większość rodziców decyduje się na kolejną pociechę nie z braku zasobów pieniężnych, lecz z uwagi na spore zasoby miłości, którymi mogą obdarować kolejną istotkę.
Kolejnym popularnym wytłumaczeniem większej niż przeciętna liczby dzieci w rodzinie jest skrajna nieodpowiedzialność ich rodziców. Młodzi rodzice posiadający większą gromadkę maluchów postrzegani są jako beztroscy lub wręcz głupi, nieprzewidujący konsekwencji swoich zachowań i niepotrafiący korzystać z antykoncepcji. Szczególnie obrywa się rodzicom dzieci, między którymi jest niewielka różnica wieku. Wobec takich rodzin funkcjonuje przysłowie „co rok, to prorok” i nie ma w nim żadnego pozytywnego wydźwięku. Bo przecież nikt rozsądny nie decyduje się na więcej niż jedno, no, może dwójkę dzieci... Takie myślenie jest bezpodstawne i często jest wynikiem mierzenia innych ludzi własną miarą. Dla samych maluchów wychowywanie się z niewiele starszym lub młodszym rodzeństwem oznacza wiele plusów: można dzielić się zabawkami i troskami – brak przepaści wiekowej oznacza bowiem podobieństwo zainteresowań i problemów dzieci.
Należałoby odczarować mit wielodzietnej rodziny jako rodziny dysfunkcyjnej. Zagorzali przeciwnicy rodzin z większą liczbą dzieci powinni pamiętać o jednym: rzeczywistość jest bardziej złożona, niż się im wydaje. Sam fakt, że para decyduje się na kolejnego potomka, nie jest dewiacją. Oczywiście, zdarzają się wielodzietne rodziny, w których dzieci nie mają zapewnionych właściwych warunków do rozwoju. Jednak na podstawie jednostkowych sytuacji nie można wyciągać ogólnych wniosków! Błędem jest ocenianie decyzji o kolejnym potomku samej w sobie, jeśli nie znamy sytuacji ekonomicznej i emocjonalnej, jaka panuje w danym domu.
Rodzice, którzy sami wychowywali się z braćmi i siostrami, często nie wyobrażają sobie, by ich własne dziecko było jedynakiem. Posiadanie rodzeństwa ma wiele zalet: dzieci uczą się wrażliwości na potrzeby innych, łatwiej przychodzi im dzielenie się, dzięki czemu w przyszłości łatwiej będzie im funkcjonować w grupie rówieśniczej. Oczywiście niezmiernie ważna jest tu rola rodziców – to oni muszą stworzyć dzieciom odpowiednie warunki do pogłębiania więzi, nie zapominając przy tym, że każde z nich jest odrębną jednostką. Znalezienie balansu między spełnieniem osobistych potrzeb każdego dziecka a nauką wzajemnego szacunku daje dużą szansę na wychowanie szczęśliwego, kochającego się rodzeństwa. Krytycy wielodzietnych rodzin powinni o tym pamiętać, zamiast tworzyć jedyną słuszną receptę na szczęście.
Zdjęcie: Fotolia.pl
Lubi pisać, obserwować ludzi, kocha dzieci, lubi czytać i buszować po sklepach.